2020

Pa pa, 2020!

Lubię, gdy kończy się rok i jest możliwość spojrzenia z nadzieją na kolejny, na następne 365 dni. Zawsze wówczas, jak zapewne większość, zaczynam snuć plany i postanowienia, czego nie osiągnę, czego nie zrobię, gdzie nie pojadę i jak fantastycznie nie ułożę sobie życia. Tym razem jednak, najbardziej w przedostatnim dniu roku cieszy mnie fakt, że z tym odchodzącym mogę się pożegnać.

Jaki był 2020 rok?

Gdybym miała określić ten rok tylko jednym słowem, użyłabym: ciężki. Nie muszę jednak ograniczać się do jednego słowa. To nie był zły rok, był po prostu ciężki. Nie tylko dla mnie, mam wrażenie, że dla wielu z nas. Ale po kolei.

Zaczęliśmy 2020 we Lwowie, o północy chodząc pod tamtejszym rynku, przy akompaniamencie śpiewających Polaków, jedząc rogaliki i pijąc szampana. Czy ktoś wówczas mógł przewidzieć, co wydarzy się dalej? Potem rozpoczęliśmy z rozmachem rozdawać zaproszenia na nasz ślub i wesele, odwiedziliśmy znajomych i rodziny, co potrwało do końca lutego. Warszawa, Kraków, Wrocław, Szkocja. Gdy wracaliśmy z Aberdeen, w ostatnią niedzielę lutego, nie przypuszczaliśmy jeszcze, że nieprędko będzie nam dane gdzieś znów polecieć. W styczniu jeszcze, ironią losu, skręciłam kostkę i z tego powodu zrezygnowałam z jednodniowego wypadu do Londynu. Teraz żałuję.

I przyszedł marzec. Z dnia na dzień zostaliśmy zamknięci w domu, z wizją remontu i przeprowadzki do rodziców już za moment, z bałaganem wszędzie, na home office z perspetywą powrotu do biura i normalności, całkiem niedługo. Wszyscy wiemy jednak, jak sytuacja się potoczyła, a ja niektórych osób z biura nie widziałam od ponad 9 miesięcy.

Wpadłam jednak w remont, otoczona milionem planów, możliwości frontów i blatów do kuchni, z tysiącami kartonów i pierdół, które trzeba było popakować i wynieść. Myślałam, że pójdzie szybko, a kiedy ostatecznie po prawie dwóch miesiącach udało się nam wrócić do siebie, prawie przywitał nas czerwiec.

Czerwiec, na który czekaliśmy półtora roku.

I chociaż już w kwietniu postanowiliśmy przełożyć wesele, a wziąć tylko ślub i zorganizować kolację dla samych najbliższych, mimo zatrzaśnięcia w próżni, czy w ogóle to się uda, to trzynasty dzień czerwca zapamiętam na zawsze. Chociaż nie do końca pamiętam, jaka była pogoda, ile było stopni i czy świeciło słońce, to był piękny dzień. Teraz wiem, że świeciło słońce i było bardzo ciepło. A my, otoczeni najbliższymi nam osobami, zaczęliśmy nową drogę w naszym życiu, wspólną. Chociaż praktycznie nic się nie zmieniło, poza moim nazwiskiem i adresem mailowym na służbowej skrzynce, to była to miła odmiana. I niech tak będzie.

Zaraz po ślubie, kolejnego dnia pojechaliśmy na kilka dni nad morze. Nasze polskie, choć w planach była Kreta. Miejsce, do którego wiedzieliśmy, że wrócimy. Potem sesja ślubna, z alpakami, odliczanie do urlopu i…

Kreta, czyli o tym, że jeśli na coś się uwezmę, to to się wydarzy.

Mieliśmy polecieć na Kretę 15 czerwca, ostatecznie nasze nogi stanęły na greckiej wyspie 9 sierpnia. Cudownie było wrócić w znajome miejsce, spędzić tam ciepłe letnie dni. Wiem jedno – jeszcze tam wrócimy. Bo ta Kreta zawsze będzie jakaś taka wyjątkowa.

Powrót z wakacji wiązał się z powrotem do pracowej rzeczywistości, odliczaniem do kolejnego wyjazdu i snuciem planów, gdzie się nie wybierzemy i jak tych kilku dni nie spędzimy. Niestety, życie (i wirus) miał inne plany, więc z wielkich wyjazdowych marzeń nici, a my utknęliśmy w domowych czterech ścianach. Gdzieś po drodze udało nam się jeszcze sto dni małżeństwa świętować we Wrocławiu.

I tak dotarliśmy w pandemicznej atmosferze, do teraz, do 30 dnia ostatniego miesiąca tego roku. Czuję ulgę, że 2020 się kończy, bo mimo pięknych wspomnień, przyniósł masę rozczarowań.

Czego nauczył mnie 2020?

Jestem control freakiem. Lubię wiedzieć wszystko, kontrolować co się dzieje, gdzie, kiedy i jak. Nie znoszę niewiedzy, a moje ulubione niespodzianki to te, które robię komuś. Kiedy muszę na coś czekać, dostaję szału. I uwielbiam planować.

2020 nauczył mnie, że zaplanować mogę sobie co najwyżej kawę, którą wypiję za 5 minut, a nie wesela, wyjazdy, urlopy i inne rzeczy. Ale jak chcę sobie zaplanować to mogę, tylko mogę porzucić nadzieje, że wszystko uda się zrealizować.

Chciałabym bardzo, żeby w 2021 nie było tylu rozczarowań,
żeby pospełniały się marzenia
i w końcu pojechać znów w góry.

Dużo bym chciała. Ale jeśli uda mi się przetrwać w zdrowiu, z najbliższymi przy boku, nie będę narzekać. Świat poczeka. Mam nadzieję.

Chciałabym też tu częściej bywać, przeczytać więcej książek niż w tym roku, więcej się wysypiać i jeszcze bardziej zadbać o siebie. O, takie mam życzenia.

Wszystkiego dobrego w 2021, do napisania!

 

mam potargane włosy, niezliczone ilości wypitej herbaty, swoje spojrzenie na świat i chęć dzielenia się nim z innymi.

One Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.