Podróże

Zachwyty: Alicante | Hiszpania

Jeszcze na początku roku nie planowałam żadnego wyjazdu na majówkę. Za dużo innych, ważniejszych rzeczy na głowie, innych wydatków. Zupełnie nie wiem, kiedy (jak zwykle zresztą) wylądowałam na skyscannerze i zupełnym przypadkiem znalazłam niezbyt drogie loty do Alicante. Co prawda z Berlina, więc zaledwie 500km od domu, ale zdarza się i tak.

To dlaczego Hiszpania?

Hiszpania zawsze była (nadal jest) na liście miejsc, które chcę odwiedzić. I po wizycie w Alicante, wiem, że chcę zwiedzić jeszcze kolejne jej miasta i regiony. Moje pierwsze spotkanie z tym krajem miało miejsce w poprzednie wakacje, gdy na kilka dni poleciałam na Gran Canarię, która jednak nie do końca mnie w sobie rozkochała. Ale wówczas uznałam: okej, byłam, wiem jak jest, odhaczone. I uznałam, że Gran Canaria i ja to raczej nie jest perfect match. Mimo wszystko, Hiszpania nadal mnie do siebie wołała. I woła, powiedzmy sobie szczerze.

Chociaż sam wyjazd nie był długi, bo na miejscu spędziłam 2 pełne dni (oraz “na siłę” zliczając jeszcze jeden, czyli wieczór pierwszego i godziny do wczesnego popołudnia ostatniego). Ale na totalny reset i odpoczynek – dla mnie wystarczająco.

Krótko wcale nie znaczy źle!

Zaczęliśmy od spaceru w poszukiwaniu kolacji, który zakończył się na plaży, a ja nie mogłam sobie odmówić ani zrobienia zdjęcia pt. typowe zdjęcie z Alicante, czyli z Explanada de España, a już tym bardziej – zamoczenia stóp w morzu, co sprawiło mi niemałą radość. Wtedy też piłam pierwszą w życiu Sangrię, polecam cieplutko. Chociaż niemiłosiernie wiało, a co za tym idzie – było już chłodno, taka odskocznia od polskiego powietrza, sprawiła, że momentalnie poczułam się jak na najlepszych wakacjach.

Drugiego dnia, jak typowi i szanujący się turyści, odwiedziliśmy Zamek św. Barbary. I już podczas samego wchodzenia na górę (częściowo po schodach, od ulicy, a potem już po prostu chodnikiem) były przepiękne widoki – zwłaszcza na miasto. Ale jednak mimo wszystko na samej górze (po pięćdziesiątym pytaniu  po co mi było tu wchodzić?) okazało się, że jest jeszcze piękniej. Nie tylko panorama miasta, ale też widok na morze, plażę i port zrobiły naprawdę spore wrażenie. I aż trudno mi sobie wyobrazić, że wchodziliśmy tam tylko jakieś pół godziny.

Wybraliśmy się też na ulicę z grzybkami, które są przeurocze. 😉

Pozostając typowymi turystami, nie mogłam odmówić sobie wyłożenia się na piasku i leżenia tak przez jakiś czas, chociaż ponownie – wiało. I zaczęło się robić coraz chłodniej. Ale tylko wieczorem. To było całkiem w porządku.

Ale powiedzmy sobie szczerze, najlepiej zwiedza się po prostu błądząc i chodząc uliczkami, które gdzieś prowadzą i mnie więcej już wiesz, gdzie jesteś… Ale jednak nie do końca. Tam jest najciekawiej, najfajniej i właśnie w ten sposób znaleźliśmy zagłębie z knajpkami. Bo powiedzmy sobie szczerze – po co sprawdzać na google maps, gdzie jest najbliższe jedzenie, skoro można je po prostu znaleźć. I kierować się ilością osób, które tam siedzą.

Sangria, Sangriaaaaa! Masaje, masaje!

W Polsce leżąc na plaży, słyszy się zwykle “lody, kukurydza, zimne napoje!”, a w Hiszpanii najpierw przesympatyczne panie proponowały masaże, a potem Sangrię. Ciekawe, że najpierw była to jedna oferta, a dopiero potem druga. Nawet jeśli nic nie odpowiesz i leżysz z tą głową wgapioną w piasek, to i tak stoją nad tobą i pytają.

No i plaża, która jest zaraz przy ulicy, niesamowicie zatłoczona (Playa de Postiguet) i niestety też dość zabrudzona przez ludzi. Mimo wszystko, miło było leżeć i nic nie robić na słońcu i chillować. A potem zamoczyć nogi w wodzie, której temperatura nie przyprawiała o zamarznięcie. Hihi.

Nocleg przy głównej ulicy? Bardzo proszę!

Pierwotnie mielismy zarezerwowany pokój na bookingu (za milion monet), ale trafiłam na airbnb za sprawą pewnej dziewczyny z Instagrama, która była w Alicante ok. miesiąc wcześniej i podrzuciła mi swoją kwaterę. Lokalizacja – świetna, bo do promenady nie więcej niż 5 minut pieszo, na plażę niewiele więcej. Na dodatek, hostką okazała się być Polka (z którą do czynienia mieliśmy tylko online). I mimo, że mieszkanie znajdowało się przy głównej ulicy, to nasz pokój był zlokalizowany od podwórza, więc wszystkie nocne dźwięki z ulicy nas szczęśliwie ominęły.

Wszystko, co dobre szybko się kończy.

I tak było z tym wyjazdem, chociaż może to i lepiej, że byliśmy tam tak krótko – gdybyśmy na przykład zdecydowali się na wynajęcie samochodu i objazdówkę chociaż po części wybrzeża, to na pewno byłoby za mało. Ale jeśli ktoś potrzebuje po prostu odpocząć, zresetować myśli i wykorzystać wolne od pracy, to nawet te kilka dni wystarczy. Nam dodatkowo do tych hiszpańskich dni, doszły jeszcze dwa spędzone we Wrocławiu i jeden w Berlinie. Koniec końców, 8 dni, sporo kilometrów… Ale było warto.

Bo nadal bardzo chcę dalej odwiedzić inne zakątki Hiszpanii i wiem, że to się jeszcze wydarzy.

Mimo wysokiej zabudowy, cienia i chłodu – Alicante jest jednym z moich podróżniczych zachwytów.

 

mam potargane włosy, niezliczone ilości wypitej herbaty, swoje spojrzenie na świat i chęć dzielenia się nim z innymi.

One Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.